EPOPEJA POCZTOWO – ABONAMENTOWA

 

Prezes TVP i inni panowie z partii rządzącej już nie wiedzą, co wymyślić, żeby naród płacił abonament rtv, choć naród ma to gdzieś (jego sprawa) i – w coraz większej większości – nie chce płacić, a nawet się tym szczyci.

Prócz pomysłów z kosmosu, jednym ze sposobów poprawienia ściągalności jest chyba przegląd scyfryzowanych zasobów abonamentowych, żeby nawet na tych uczciwie płacących znaleźć jakiegoś haka. Zapewne w nagrodę za wierność, a może za harcerską naiwność. Moja babcia płaciła, moja mama płaciła. Od roku 1977, kiedy to weszłam w związek małżeński i zamieszkaliśmy z Jankiem w służbowym mieszkaniu w Płotach, obdarowani przez rodziców starym telewizorem czarno-białym, i ja płacę nieprzerwanie do dziś. Najpierw drogą tradycyjną, za pomocą książeczki, potem elektroniczną.

Żeby było śmieszniej, ostatnio prawie nie oglądam telewizji publicznej, a tę niepubliczną też rzadko. Ale owszem, od czasu do czasu lubię zobaczyć jakiś teatr TV lub film, a poza tym od rana do wieczora słuchamy radia, więc płacenie nadal uważam za swój obowiązek. To znaczy – uważałam do tej pory. Bo dział abonamentu Poczty Polskiej ma w cewce moją postawę obywatelską i ostatnio czyni, co może, aby mi tę postawę wybić z głowy.

Zaczęło się przed świętami wielkanocnymi. Otrzymałam list polecony wzywający mnie do uiszczenia zaległej opłaty za ostatni rok, z wyszczególnieniem kwoty i pouczeniem, co mnie czeka, jeśli tego nie zrobię. Ponieważ – jak wspomniałam – płacę nieprzerwanie i bez zwłoki, gul mi skoczył na PP S.A. i zapragnęłam natychmiast dać stosowny odpór. Owszem, można było bezpodstawne upomnienie mieć kompletnie w tyłku. Albo jedynie wysłać informację pisemną, żeby firma sama sobie sprawdziła moje niezaleganie. Ale we mnie aż bulgotała chęć, żeby nakrzyczeć na złoczyńców oskarżających Bogu ducha winną obywatelkę o czyny niepopełnione.

W piśmie podany był numer infolinii, więc ochoczo (choć cała w trzęsionce) przystąpiłam do dzieła. Po uzyskaniu połączenia wysłuchałam najpierw komunikatu o ustawowej konieczności uiszczania abonamentu. Gdy nagrany w tymże męski głos podał wreszcie numery wewnętrzne, wcisnęłam trójkę  – upomnienia. Usłyszałam, że nie wybrałam żadnego numeru, choć wybrałam – i cała polka zaczęła się od nowa. I tak ze trzy albo i cztery razy. Takim sposobem Poczta Polska już na wstępie rzuca kłody pod nogi swoim klientom. Nie miałam pojęcia, jaka dalej czeka mnie golgota, więc uparłam się, by sforsować tę pierwszą zaporę i nie ustawałam w wysiłkach. Wreszcie katarynka się zmieniła na taką, która oznajmiła mi, że kolejka oczekujących na połączenie z konsultantem liczy ponad 20 osób. W związku z tym proszą o cierpliwość, a oczekiwanie może potrwać około dwudziestu minut. Nie dałam się przepłoszyć. Uzbrojona w cierpliwość, rozpoczęłam oczekiwanie. Z telefonu odzywała się do mnie muzyczka, panienka z „Proszę czekać na połączenie z konsultantem”, pan z „Jesteś dziewiętnasty w kolejce” (od dziewiętnastki zaczął) – i tak na przemian. W tzw. międzyczasie jednym okiem zaglądałam do komputera, a drugą ręką mieszałam w garnku, przygotowując obiad. Wreszcie, po grubo ponad dwudziestu minutach byłam już trzecia w kolejce, a potem, z pominięciem komunikatu o drugiej osobie oczekującej  (może im się nie nagrało?), hurra! usłyszałam głos pani konsultantki! Przedstawiła się i spytała, w czym może pomóc. Po tylu minutach już zdążyłam ochłonąć, więc też się grzecznie przedstawiłam i rozpoczęłam swoją recytację o upomnieniu. Usłyszałam „Halo, nie słyszę pani, halo, halo” (skąd ona wiedziała, skoro nie słyszała, że po drugiej stronie jest pani, a nie pan? Cud jakiś!). I choć darłam się jak głupia, pani się nadal upierała, że nic nie słyszy, w związku z czym jest zmuszona przerwać połączenie – co też uczyniła.

O, nie ze mną te numery, Brunner! Gul, a nawet ośmielę się powiedzieć „wkurw”, urósł mi do rozmiarów piłki tenisowej. Wznowiłam usiłowania. Odważnie, bo uskrzydlona nadzieją, że nasza od paru miesięcy nowa telefonia dała nam jakieś darmowe minuty i rachunek nie urośnie do niebotycznych rozmiarów. Rzeczona telefonia, udając naszą poprzednią telefonię i działając metodą na staruszka, podeszła nas jak dzieci, ale skoro człowiek naiwnie wierzący w ludzką uczciwość nie czyta umów przed podpisaniem, to dobrze mu tak. Zresztą to już inna para kaloszy. Wracam do abonamentowej epopei.

Uznawszy, że na trójce już jestem spalona, po wysłuchaniu początkowej przemowy i znowu kilkakrotnego wmawiania mi, że nie wybrałam, choć wybrałam, uzyskałam wreszcie połączenie z  dwójką – informacje o stanie konta. To znaczy nie tak od razu uzyskałam! Tak jak poprzednio musiałam przejść całą dwudziestominutową ścieżkę oczekiwania (która znowu zaczęła się od dziewiętnastej pozycji w kolejce i tak jak poprzednio doszła do trójki). Gdy zgłosiła się konsultantka, upewniłam się najpierw, czy mnie słyszy – słyszała. Dopiero wówczas wyłuszczyłam, z czym dzwonię. Pani według numeru abonenckiego sprawdziła moje konto, potwierdziła daty wszystkich wpłat, nie stwierdziła zaległości. Skąd się wzięło upomnienie, nie bardzo wiedziała, sugerując, że widocznie wpłaty „inaczej były księgowane”. Dlaczego niewinny obywatel ma ponosić konsekwencje „innego księgowania”, tego już nie wytłumaczyła. Ale zapewniła, że sprawę przekaże do wyjaśnienia i wkrótce otrzymamy stosowne pismo. Nawet podała jego numer, a ja zamówiłam dołączenie do pisma także przeprosin za strzępienie mi nerwów. Na koniec wyjaśniłam sprawę pomyłki w adresie, na który przysłano mi upomnienie (literówka w nazwie ulicy, zamiast „r” – „l”), i podziękowałyśmy sobie wzajemnie, życząc miłego dnia.

Zaraz po świętach rzeczywiście otrzymałam pismo wyjaśniające z datą 19. kwietnia br.  (choć nadal z w/w pomyłką w nazwie ulicy). Centrum Obsługi Finansowej PP S.A., po długim wstępie omawiającym artykuł ustawy o obowiązku uiszczania opłaty abonamentowej (!!!), informowało mnie, że:

„Po dokonaniu ponownej analizy z tytułu abonamentu rtv ustalono, iż aktualnie na indywidualnym numerze identyfikacyjnym xxx, zarejestrowanym na Pana/Pani dane osobowe i adresowe, opłaty z tytułu opłat abonamentu rtv uregulowane są do czerwca 2017 roku włącznie. W związku z powyższym upomnienie z dnia 07 kwietnia 2017 roku należy uznać za bezzasadne. Poczta Polska S.A. przeprasza za utrudnienia i niedogodności związane z zaistniałą sytuacją”.

Z ulgą, choć bez szczególnego poczucia satysfakcji, uznałam sprawę za zakończoną.

Ale nie z Pocztą Polską S.A. te numery! Jak się tędy nie udało, to spróbowała owędy. I oto po dwóch dniach, z datą 21. bm., też listem poleconym, nadeszło kolejne wezwanie do uiszczenia zaległości (i to już nie rocznych, ale pięcioletnich!). Tym razem na adres mojego męża i z prawidłową już nazwą ulicy. Oraz – uwaga! – z innym niż mój numerem abonenckim.

Choć Janek zamierzał załatwić sprawę napisaniem wyjaśnienia, rozsierdzona do białości, tak dyszałam chęcią mordu, że rozpoczęłam następny akt epopei. Początkowo z udziałem towarzyszącego mi męża, potem już sama, bo oderwany od koszenia przydomowych trawników, poszedł kończyć robotę.

Ponieważ poprzednio wybór wewnętrznej dwójki nie okazał się zły, wybrałam ją i tym razem. Oczywiście z całym rytuałem wysłuchiwania początku, rzekomego niewybrania, muzyczki, oczekiwania w kolejce (znowu z przebiegiem: początkowe 19, końcowe 3) i próśb o cierpliwość. Gdy się w końcu doczekałam – tym razem nie słyszała mnie pani z dwójki!!! Ja ją, tak samo jak poprzednio trójkę, słyszałam doskonale, ona mnie jakoby nie, i znowu klik, i pa.

Perfidnie postanowiłam nie dać się pogonić oraz tym razem już zupełnie nie być grzeczną. Telefon aż podskakiwał z radości, że jest tak nieodzowny.

Początek – patrz wyżej. Ciąg dalszy – już nie „spalona” dwójka, tylko wybór jedynki (informacje o opłatach rtv), znów parokrotne „niewybranie”, ale potem, o dziwo, tylko „proszę czekać na połączenie z konsultantem”, bez podawania kolejności w kolejce.

Doczekałam się. Pani mnie słyszała. Zgłosiłam sprawę, wyrażając oburzenie (również tonem i wysokością głosu). Zapytałam, czy należy dostarczyć zaświadczenie o zawarciu ślubu, skoro od 40 lat jestem w związku małżeńskim i mieszkam pod jednym dachem z wzywanym do uiszczenia rzekomych zaległości Janem S., bo o ile mi wiadomo, ustawa nie nakazuje wnoszenia opłat każdemu z małżonków osobno.

Pani, usiłując zignorować jad w moim głosie, potwierdziła, że nie nakazuje, a odpis aktu ślubu nie jest potrzebny. Uwierzyłam jej, być może znów naiwnie, bo słyszałam już o kobiecie wzywanej do płacenia, mimo że od dwóch lat nie żyła, a jej syn dostarczył poczcie akt zgonu.
Wyraziła jednak pewną wątpliwość związaną z różnicą w naszych adresach. Mało mnie nie rozniosło i znowu zażądałam zmiany tego nieszczęsnego „l” na „r”. Oczywiście i ona obiecała dopilnować, ale jak będzie, się okaże.

Sprawdziła moje konto do wielu lat wstecz i już jej chyba zabrakło pomysłów na kolejnego haka, więc spytałam, czy skoro wszystko jest korekt, na tym możemy rzecz zakończyć. A ona, że nie, bo abonent z tym drugim numerem otrzyma następne upomnienie. Skąd się ten numer wziął, nie wiedziała. Poinformowała mnie, że mąż powinien napisać prośbę (prośbę!!!) o scalenie naszych kont. Upierałam się, że skoro PP S.A. sama wymodziła taki numer, to niech teraz sama go odkręca, ale pani nadal straszyła mnie upomnieniami i konsekwencjami. Tyle tylko, że – upewniwszy się, że nasza rozmowa zgodnie z zapowiedzią jest rejestrowana – wymusiłam podyktowanie mi tekstu tej „prośby”. Bo – powiedziałam – dla „jednej z nielicznych już w tym kraju płacących abonament przynajmniej tyle PP S.A. może zrobić, a nawet powinna”. Swoją drogą, co ta kobieta winna, że musi wykonywać taką podłą pracę i w dodatku zmyślać, jak ta pannica u Bułhakowa, „która od nieustannego łgania dostała już zeza”…

Dziś Janek napisał i wysłał stosowne pismo (dołączył też prośbę o poprawienie adresu).

Listem poleconym wysłał  – 5,20 zł.

Jak nie kijem go, to pałką. Poczta Polska S.A. przynajmniej tyle na nas zyska. 5, 20. A jaka będzie kolejna księga epopei, pożyjemy, zobaczymy.

/25 kwietnia 2017./

2 komentarze do “EPOPEJA POCZTOWO – ABONAMENTOWA

  1. Czy pocieszy Cię, jeśli napiszę, że tak jest WE WSZYSTKICH krajach, które znam? A znam kilka. W takiej czy innej sytuacji człowiek nadziewa się na widelec takiej czy innej instytucji, która zdaje się mieć jedno na celu: zjeść nas, razem z tymi wszystkimi latającymi gulami!
    A mówią, że jaja od zestresowanych kur niezdrowe.
    Pieniądze od abonenta na „wkurwie” też powinny się jakoś inaczej zachowywać na tych ich korpokontach, śmierdzieć albo co…
    Czytałaś mój tekst o epopei barkowej Miłosza, to wiesz, jak my bywa z NHS. A w Londynie ostatnio coraz częściej, zapewne wskutek Brexitu, trafia się na babony, które reagują alergicznie na polskie nazwisko… 😦 Tak my mamy, kochana.
    Ale we mnie też budzi się w takich sytuacjach lwica 🙂

    • Nie pocieszy mnie. Co najwyżej mogę współodczuwać z Sz.Państwem.

      Ale mam propozycję w sprawie pobrexitowego NHS – wracajcie do Polski! Powiedz Miłoszowi, że u nas na fizjo nie trzeba aż tyle czekać. Nie wiem, jak jest w innych miastach, ale w Lubniewicach idzie się z marszu. Tak tu mamy. 😀

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.