PODGRZYBKOBRANIE

Czyli, co widać na zdjęciu, jak co roku o tej porze. Choć bywało, w zależności od sezonu, że we wrześniu, a nawet latem…
Moje grzybiarskie egzaltacje.
Tak, tak, wiem. Kolejny raz spisuję te swoje zachwyty. Ale, trawestując Gombrowicza, cóż poradzę, że mnie „jak nie zachwyca, skoro zachwyca”? Tym razem – że ta Natura taka jest niezmierna! Przecież tegoroczny wysyp grzybów, w TAKĄ SUSZĘ, wręcz graniczy z cudem!

Naród miejscowy przechwala się na fejsie wielkimi ZDROWYMI prawdziwkami, ale niech mu będzie. My od trzech dni znajdujemy wyłącznie podgrzybki. Już dawno pogodzeni z tym, że mieszkając od prawie czterdziestu lat w takiej zalesionej krainie, znaleźliśmy wprawdzie kilka razy „nasze” miejsce prawdziwkowe, lecz zawsze szybko się okazywało, że jest ono także pani X czy pana Y, a zapewne także wielu innych grzybiarzy. Trudno. Może w innym życiu czekają na nas prawdziwkowe polany…

Dziś trafialiśmy na polanki podgrzybkowe. Dla mnie to miód wspomnienia naszego pierwszego małżeńskiego grzybobrania, w czasach gdy debiutowałam jako nauczycielka w Czerwieńsku. Nasi sąsiedzi, państwo Kubiccy, pewnej niedzieli namówili nas na wyjście do pobliskiego lasu, na wysyp, jak mówili ich mali wówczas synkowie, „czarnych łebków”. Rzeczywiście było ich tyle, że nawet tak niewprawni zbieracze jak Janek i ja znaleźli tych „łebków” mnóstwo. Również trochę „krawców” (tak chłopcy nazywali czerwone kozaki) i kań. Potem, pamiętam, zaniepokojona latałam do Tereni na dół, upewnić się, że te grzyby to na pewno wszystkie jadalne… A dzień był taki piękny jak dzisiejszy.

Jasne – prawdziwek vel borowik to prawdziwy król lasu i absolutny numer jeden do chwalenia się na fejsie. Czasem i nam trafiał się zbiór – choć nie jak innym, w setkach, a co najwyżej w dziesiątkach. I też wtedy puchliśmy z dumy, cykaliśmy zdjęcia, chwaliliśmy się.

Lecz i taki podgrzybek to prawdziwy cud natury. Zamszowy ciemnobrązowy kapelusik na grubej, jędrnej nóżce. Często ledwo zdążył wychynąć na świat. Wśród pożółkłej trawy, kępek mchu, suchych igieł i opadłych gałązek pręży się dziarsko, pyszniąc się swoją urodą brunatnogłowego szatyna.
Nie wie, biedny, że najmarniej za dwie godziny wyląduje w zupie. Albo na patelni, z masłem i cebulką. Albo w occie.
Nie wie też, że on i jego pobratymcy jakże mocno zyskali ostatnio w oczach zjadaczy – i chyba naukowców? Grzyby, przez długie lata uważane za bezwartościowe i z walorami jedynie smakowymi, od pewnego czasu zachwalane są jako bomba witamin, minerałów i w ogóle wartości wszelkich.

Przedwczoraj jedliśmy podgrzybki na kolację, a część w słońcu ususzyła się na sznurku, wczoraj była zupa pyszności, dzisiejszy zbiór częściowo wylądował na patelni, częściowo trafi do słoików. Jutro zaś… Się zobaczy.

 

/16 października 2018/

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.