Od 20 lipca byłam bezkomputerowa, pozainternetowa i niemal całkiem pozasieciowa. Jak zawsze, gdy wyjeżdżam z domu na dłużej. Żadnych maili i fejsbuków, co najwyżej – z rzadka! – esemesy i parę rozmów telefonicznych. Prawie dwadzieścia dni!
Najpierw odwiedziny w Polsce mazowieckiej (Serock, Pułtusk, okolice Wyszkowa nad Bugiem, spotkanie z Piotrem, kolegą z liceum). Potem w Polsce podlaskiej (wizyta u rodziny pod Brańskiem). Jeszcze cywilizacja.
Wreszcie – dzicz. Dwutygodniowy spływ na Litwie. Łokaja i Żejmiana. Z początku deszczowo, potem słonecznie, czasem – niegroźnie – burzowo.
Najbardziej dokuczały nam komary. W ilościach nie do wyobrażenia, w dzień i w noc atakujące bez chwili przerwy.
Najbardziej zachwycały nas rzeki przeczyste pośród zieleni lasów, wieczory przy ognisku i litewskie gwiazdy nisko nad głową.
Największą radochę sprawiły nam wielkie ilości kurek. Nawet sobie spory zapasik przywieźliśmy do domu.
Ach, jak potrzebny mi był taki reset! Żadnej telewizji, radia, umcykania, politykowania; nawet gdy się ktoś zapędził w politykę, szybko sam sobie nakazywał: stop.
Przeczytałam dwie książki: Angeliki Kuźniak i Eweliny Karpacz-Oboładze „Czarny Anioł” (wielka, wspaniała, straszna i biedna Ewa Demarczyk) i „Wystarczy chwila” Penny Vincenzi (655 stron czytadła z dość wartką akcją, akurat na wakacje). Ponadto po jednym numerze „Przeglądu Tygodniowego” i „Polityki” oraz sporo stron w kwartalniku „Przekrój”. Same polityczne i niemal apokaliptyczne smutki (jednak), więc dla rozrywki – dwie przekrojowe krzyżówki.
Robiłam na bieżąco zapiski, lecz „Spływ 2017” zamieszczę w niecodzienniku pewnie dopiero zimą.
Mimo wszystkich uroków spływu (za którymi, ledwo wróciłam, już tęsknię), mam w pamięci także coraz trudniej znoszone niedogodności. Chyba wiek już robi swoje. Ale jak się potem radośnie wraca do prysznica z ciepłą wodą! Nawet siedem pralek prania cieszy.
A najbardziej – domowe obiadki. Precz, pikoki, kasze, makarony! Wracaliśmy całą noc z soboty na niedzielę. Po drodze zrobiliśmy stosowne zakupy i zaraz po przekroczeniu progu domu i rozbunkrowaniu się zabrałam się za obiad. Oczywiście, jak przystało na obiad niedzielny, z rosołem na pierwsze danie.
Na fejsa jeszcze nie zajrzałam. Boję się, że znów ugrzęznę. Może jutro zakończę detoks.
I powtórzę go podczas następnej wyprawy. Jeśli się uda – już we wrześniu.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.