Zadzwoniła dziś do mnie moja Pani Profesor. Polonistka, która uczyła mnie w liceum, i dzięki której ja poszłam na studia polonistyczne, a potem jako nauczycielka też miałam coś z niej…
Historia naszej znajomości jest następująca:
Pani Stefania D. uczyła mnie przez cztery lata w LO. Była sroga i wymagająca. Ja, średniak licealny, leń do nauki, głównie płynący z prądem i liczący na szczęście, matoł matematyczny itd. itp. – miałam tylko jedną ambicję: być dobra z polskiego. A jeśli się da, to i najlepsza. Długo na to pracowałam. Oceniali nas wtedy cztery razy w roku (tzw. stopnie na okres – trzy razy i ostatni – na świadectwie). Przez cztery lata razy cztery razy na rok żebrałam u pana od matematyki o szansę na poprawienie pały (zawsze na szczęście się litował) i starałam się uparcie o tę piątkę z polskiego. Aż siedem razy wciąż wg pani profesor na nią nie zasługiwałam, nim wreszcie – dostałam ją! Ozdobiła moje świadectwo z drugiej klasy. Mało nie umarłam ze szczęścia, zresztą nie tylko z powodu tej piątki. Również dlatego, że w ogóle zdałam! Miał w tym udział dzwon Zygmunta w Krakowie, którego serca dotknęłam podczas szkolnej wycieczki z dwoma życzeniami: żebym zdała do następnej klasy i żeby mój Pierwszy Największy Ukochany odwzajemnił moje uczucie. Eskalowałam! Dzwonowi wystarczyło łaskawości na spełnienie tylko jednego życzenia – wybrał to pierwsze. Odbierając świadectwo z piątką z polskiego i z tróją z matematyki, byłam tak szczęśliwa, że po uroczystej akademii poleciałam do nauczycieli z aż trzema dziękczynnymi wiązankami róż: dla wychowawcy za całokształt, dla matematyka w podzięce za tę tróję i dla pani od polskiego z wdzięcznością za tę wymarzoną ocenę.
I co? I w trzeciej klasie najpierw nie przeczytałam czegoś tam i się plątałam, odpowiadając na lekcji, więc dostałam pałę, a drugą za to, że solidarnie z całą klasą nie nauczyłam się recytacji jakiegoś wiersza, lecz odpytana miałam być akurat ja! („Mam nadzieję, że przynajmniej ty się nauczyłaś?”!!!). Więc z mojej ukochanej piątki na pierwszy okres w klasie trzeciej zrobiła się trója… Jedyna wśród innych trój, której naprawdę się wstydziłam. Potem już się pilnowałam i miałam wyłącznie piątki, zwłaszcza w czwartej klasie, ale np. gdy któregoś razu wszedł do naszego gabinetu polonistycznego pan od matematyki z tekstem o mnie: „To pani pupilka?” (oj, chyba mnie Pani Profesor nieraz broniła na radach pedagogicznych!…), odpowiedziała ze spokojem: „Bilińska jest dobrą uczennicą”. Tylko tyle! Aż miałam żal… Zbliżała się matura, a ja z tą matmą wciąż byłam na bakier.
Jednak zdałam. Z tróją z matematyki z litości (na egzaminie pisemnym dostałam ściągę, ale na ustnym dałam popis matołectwa) i z piątką z polskiego.
No i poszłam na polonistykę. Dopiero na egzaminie wstępnym, tzn. na giełdzie przed wejściem na ustny, zorientowałam się, jak jestem obryta! To dzięki lekcjom Pani Profesor, kółku polonistycznemu i mojemu upartemu ku tej piątce dążeniu. A po studiach nie zostałam pisarką ani dziennikarką, tylko zwykłą nauczycielką. Lecz polonistyczno-belferskie ziarno zasiane przez Panią Profesor kazało mi nie być nauczycielką byle jaką i, mam nadzieję, nie byłam nią.
Któregoś razu, już jako polonistka z kilkuletnim stażem, napisałam list do mojej Pani Profesor. Jak polonistka do polonistki. 🙂 Potem się widziałyśmy na uroczystości pięćdziesięciolecia liceum i powiedziała mi, że zachowała ten list… W dużo późniejszych latach spotkałyśmy się na specjalnie umówionym „szczycie” – zorganizowała to spotkanie moja koleżanka z klasy, mieszkająca w Gubinie. Siedziałyśmy we trzy w kawiarni i wspominałyśmy dawne czasy… Umówiłyśmy się na następne. Niestety zostało odwołane z powodu jakichś problemów zdrowotnych czy rodzinnych pani Stefanii.
I znów minęło kilka lat. Gdy w grudniu 2019 wybierałam się na „Peluniowe” spotkanie w Gubinie, zabrakło mi odwagi, by zaprosić na nie Panią Profesor… Właściwie do dziś tego nie rozumiem, ale trudno, stało się. Rok później, czyli pod koniec 2020, naprawiłam ten błąd. Wysłałam Pani Profesor moją książkę w prezencie świątecznym, z dedykacją i z dołączonym do przesyłki listem.
Za jakiś czas dostałam list od niej! Oczywiście też go zachowałam. A chcąc podziękować, zadzwoniłam. Była w domu, odebrała, długo rozmawiałyśmy.
A dzisiaj – ona zadzwoniła do mnie! Z życzeniami świątecznymi, wszak to Wielki Tydzień i zaraz Wielkanoc. Gdy na telefonie domowym wyświetlił się jakiś nieznany mi numer i Pani Profesor się przedstawiła, z zaskoczenia, wzruszenia, radości niemal odebrało mi mowę. Ale szybko się rozkręciłam. Długo rozmawiałyśmy. Już nie jak dawna nauczycielka z dawną uczennicą. Już nie jak polonistka z polonistką. Raczej jak emerytka z emerytką. Jak kobieta z kobietą. Jak dwie panie z bagażem doświadczeń życiowych.
Bardzo to była dla mnie ważna i miła rozmowa. ❤
Moja dzisiejsza największa radość. 🙂