LUBUSKIE WAWRZYNY

Gala wręczenia Lubuskich Wawrzynów 2017 – rozstrzygnięcie 24. edycji Lubuskiego Wawrzynu Literackiego, 13. edycji Lubuskiego Wawrzynu Naukowego i 5. edycji Lubuskiego Wawrzynu Dziennikarskiego, odbyła się 22 lutego, o godz. 18.00 w Sali im. Janusza Koniusza.
Janusz Koniusz, zmarły w marcu 2017 roku znany lubuski poeta, był również jednym z bohaterów Gali – to znaczy nominowany do nagrody jego tom „Wiersze ostatnie”, wydany pośmiertnie dzięki staraniom Eugeniusza Kurzawy.

W kategorii literackiej zgłoszono 41 książek (w większości była to poezja), nominowano 12 autorów.
Zwyciężyła Zofia Mąkosa i jej debiutancka (!) powieść „Cierpkie grona” (pierwszy tom cyklu „Wendyjska winnica”).
O tej książce już tu kiedyś napomykałam, a teraz ogromnie się cieszę, bo właśnie kończę lekturę „Gron” i bardzo sekundowałam autorce.

O powieści piszę w niecodzienniku: „Gdy winnica umarła”; zapraszam:https://wp.me/P3waVI-1cx

Zdjęcie Radia Zachód, laureatka z bukietami róż.

LICZBA PIERWSZA

2, 3, 5, 7, 11, 13, 17, 19, 23, 29, 31, 37, 41… Liczby pierwsze.

Czemu właśnie one? Krótko i na temat: z powodu 41, o czym za chwilę (gdyby nie mąż matematyk, ten wpis wyglądałby zupełnie inaczej, pewnie zdobiłyby go jakieś kwiatki, ptaszynki i inne „babskości”).

Przy okazji – alem tłuk i niedouk! Właśnie dowiedziałam się od Janka, że 1 nie jest liczbą pierwszą – bo myślałam, że jest. Pewnie mnie tego uczyli w zamierzchłej przeszłości, ale – patrz wyżej. 😉

Wisława Szymborska napisała „liczbowy” wiersz, choć nie o liczbach pierwszych:

„Liczba Pi
Podziwu godna liczba Pi
trzy koma jeden cztery jeden.
Wszystkie jej dalsze cyfry też są początkowe
pięć dziewięć dwa, ponieważ nigdy się nie kończy” (…).

Szkoda, że nie ma dzieła literackiego wierszem lub prozą o liczbach pierwszych (w każdym razie ja takiego nie znam). One też nigdy się nie kończą… 😀

Skończyłam wykaz liczb pierwszych na 41, bo od wczoraj oznacza ona naszą kolejną rocznicę ślubu. Miło było przy kominku i szklaneczce whisky poprzypominać sobie pierwsze lata naszej tegorocznej Liczby Pierwszej.
❤ ❤

NA POCZĄTKU BYŁ PIONIER

Z okazji dzisiejszego Dnia Radia – a ono jest moim ulubionym towarzyszem „medialnym” (i tak jak inni, „ledwie oczy odpluszczywszy” włączają telewizor, tak ja włączam radioodbiornik) – no więc z okazji tego radiowego święta – pozwalam sobie na garść wspominków…

Z początku był to „Pionier”, stojący na półce w kuchni. Ciemnobrązowa, prawie czarna skrzyneczka z głośnikiem po lewej stronie, po prawej miała dwa pokrętła, nad nimi zaś znajdowała się podświetlana na seledynowo skala, po której strzałka przesuwała się koliście.
„Pionier” odszedł do lamusa, gdy tato kupił duże radio – „Aidę” z adapterem. Tak się wtedy mówiło – nie gramofon, a adapter. Jakiż cudny, duży, nowoczesny odbiornik! Istny mebel w mieszkaniu.
(„Pelunia”) 

Gdy byłam w ósmej klasie, poznałam chłopaka, który szpanował posiadaniem radia tranzystorowego. Obnosił się z nim po mieście – z takim grzmotem! Radio posiadało naprawdę spore gabaryty i w dodatku antenę (zdjęcie poniższe niezupełnie to oddaje, ale już nie chciało mi się szukać w googlach czegoś bardziej przypominającego tamten oryginał).

Pisałam wówczas w swoim pamiętniku: „Połknęłam haczyk. Nie od chłopaka, tylko od radia! Pięknie grało”.
Pamiętam, że Tom Jones  (tak wówczas wyglądał)
wyśpiewywał z tego radia „Delilah”: https://www.youtube.com/watch?v=8a_T3U1rg2I
To jednak był obciach, spacerować po mieście z tranzystorem, więc dość szybko tych spacerów z jego właścicielem zaprzestałam.

Mojej ukochanej Trójki słuchałam najpierw w radiu „Aida”, ale z kiepskim odbiorem, bo bez UKF-u; słuchać mogłam jedynie na falach średnich. Więc na studiach, gdy w akademiku nie transmitowali tej stacji non stop, a ja chciałam non stop jej słuchać – kupiłam sobie radio „Unitra” (tzn. jakąś tam ono miało nazwę, nie pamiętam jej już, a producentem były zakłady „Unitra”).  Naciągałam ja się z tym odbiornikiem! W tygodniu grał mojemu pokojowi w akademiku, a dopóki w moim rodzinnym domu nie znalazło się radio z UKF-em (ale jakie? tego już na pewno sobie nie przypomnę), zabierałam moją skrzyneczkę z sobą, gdy jechałam na weekend do Gubina; tak mi było szkoda rozstawać się z Trójką…
O mojej miłości do Trójki pisałam m.in. tu: https://kobietadomowa.wordpress.com/2016/03/21/uratujemy-trojke/

Piszę ten tekst, a Trójka mi gra. Radioodbiorników w naszym domu już nie zliczę, tyle ich było. Stojący na półce w kuchni odbiornik „Sony” też ma już swoje lata, ale wciąż sprawuje się dzielnie. 

Życzę Radiu w dniu jego święta, by cieszyło swoich słuchaczy tak jak mnie, teraz i zawsze, i na wieki wieków! 😀
Za zdrowie Radia łyknę coś wieczorem przykominkowo, zakąszając śledziem (mój najnowszy hit: śledzie w sosie cebulowo-marchewkowo-pomidorowo-żurawinowym). Wszak dzisiaj końcowokarnawałowy „śledzik”. 🙂

TAK TU MIEWAMY (ZIMĄ)

„Tak tu mamy” – moje internetowe hasło; kiedyś naszoklasowe, od kilku lat fejsbukowe. Komentarz do zdjęć prezentujących piękno Lubniewic i okolic. Często powtarzany, może nawet nadużywany.
Ale tak mnie zawsze cieszy, tak mnie kręci, że TU MIESZKAM.
Że TAK TU MAMY. Lub miewamy. 😉

Dziś jest zimowo. W lutym to niby żadna sensacja, lecz od pewnego czasu doświadczamy zim „zamałozimowych”, bez śniegu i z temperaturami mocno dodatnimi. Nie twierdzę, że kocham zimę. Przeciwnie. Nie lubię marznąć, irytuje mnie konieczność wkładania na siebie cebulowej warstwy przyodziewku, przygnębia brak słońca. Lecz im coś ma się rzadziej, tym bardziej się to ceni.
Więc gdy wczoraj wielkimi płatami przez pół dnia sypał śnieg i dzięki nocnemu mrozikowi do dziś się utrzymał, a na spacerze w słońcu, w lesie nadjeziornym było tak pięknie… jak tu się nie cieszyć? 😀