Jesień
Umarłe wirują liście
pobladłe wirują ćmy
a w porze łzawej i mglistej
cisza śpi
Pod nogi spadają smutki
uwiędłe promyki z drzew
jesienne zbłąkane nutki
smętny śpiew
Gdzie by tu uśmiech odnaleźć?
w gasnących drzewach? we mgle?
w odlotach ptaków czy dalej
w dobrym śnie?
Gdzie by tu siebie odszukać?
Jak tu w słońcu pozostać
gdy jesień do okna puka
jak rozpacz?
Wpleciona w cienie i w liście
w szarą zmierzchu godzinę
z miłością i nienawiścią
znów ginę…
Za sprawą „Jesieni” w klasie maturalnej zyskałam nieoczekiwaną, acz przelotną popularność, i właściwie mogę to uznać za mój publiczny debiut poetycki. 😉
Ten wiersz napisałam w jakiejś smutnej jesiennej chwili, gdy byłam w trzeciej klasie liceum. Dokładnie 12 października. Widocznie jesień była wówczas mało słoneczna, zresztą wiersz jest nie tyle opisem październikowej aury, ile rejestracją ówczesnego stanu mojej duszy.
Już dawno wyrosłam z tamtych młodopolskich, jesiennych nastrojów, dziś co najwyżej się wzruszam na wspomnienie ówczesnych egzaltacji.
Okoliczności mojego debiutu wspominam w niecodzienniku („Jak debiutowałam”). https://kobietadomowa.wordpress.com/codziennie-choc-jedno-zdanie/jak-debiutowalam/
Zapraszam do współ-się-wzruszania albo tylko do uśmiechu (uśmieszku?)
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.