FINAŁ!

Skończyłam. Właśnie postawiłam ostatnią kropkę. Nawet zmieściłam się w dozwolonych piętnastu tysiącach znaków (ze spacjami).
Teraz będę cyzelować. 😉

Raz jestem zadowolona z pomysłu i z wykonania, innym razem zupełnie mi się nie podoba. Musi się „ucukrować”, potrzebuję dystansu, więc zajrzę do pliku może dopiero jutro, pojutrze.
Opowiadanie nosi tytuł „Blizna” i jest o zamordowanej żabie. Więcej na razie nie zdradzę.

Sfinalizowałam też prace przetwórcze, ale na razie tylko pomidorowe i paprykowe. Ogórkowe, buraczkowe, nalewkarskie i ewentualne inne zamierzam podjąć niebawem.

NIE MAM CZASU!!!

Jako kobieta domowa, gdy nadchodzi pora sierpniowa, mam pełne ręce roboty. Zamykam lato w słoikach w postaci rozlicznych przetworów. Bardzo to zresztą lubię, bo robimy to zawsze ramię w ramię, co jest – możecie się śmiać, że to wiocha, ale tak jest!!! – także spoiwem związku.
Prócz przetwórstwa mamy ostatnio jeszcze sto innych spraw na głowie, ale i one, choć nie są wyłącznie lekkie, łatwe i przyjemne, dają mi to poczucie spójności i sensu. Więc duszę mam pogodną i radosną.
I tyle na dziś.

OPOWIADANIE WINOGRONOWE

winnicaWymyśliłam je troszkę wcześniej, a kształt ostateczny usiłowałam nadać mu przedwczoraj. Niestety tylko w myślach.
Tak dobrze mi się myślało przy oporządzaniu winnych krzewów – choć opowiadanie z winogronami nie ma nic wspólnego.
Całkiem zgrabnie mi wyszło. Ciekawe, co z tego uda mi się zapisać. Zaczęłam wczoraj i pisało mi się niestety znacznie mniej potoczyście niż myślało.
Szkoda, że nie istnieje jeszcze urządzenie do zapisywania myśli.
Może powinnam sobie kupić dyktafon i korzystać z niego podczas różnych odchwaszczań?

PERSEIDY NA DZIESIĘCIOLECIE

perseidy_20356089

Wczoraj wieczorem usadowiliśmy się nie na tarasie, a na balkonie – żeby mieć bliżej do gwiazd. Zamierzaliśmy obserwować „deszcz meteorów”, a gdy już z tej okazji nalaliśmy wina do kieliszków, przypomniało się nam, że niedawno, 30 lipca, była dziesiąta rocznica naszego wprowadzenia się do domu nad Arianką. O mały włos, a zapomnielibyśmy to uczcić!
No więc uczciliśmy należycie, długo w noc gapiąc się na niebo i wspominając różne wyimki z naszego tu szczęśliwego dziesięciolecia.
Perseidy, choć niezbyt tłumnie, zapalały nam na niebie jubileuszowe fajerwerki…

DAWNYCH WSPOMNIEŃ CZAR

Tak zatytułowałam tekst w „Opowiadaniach” – który jednak opowiadaniem nie jest. Przeniosłam zatem tekst do niecodziennika. To wspomnienia związane z naszym przyjacielem. Jego żona na jubileusz 60-lecia wymyśliła mężowi prezent w postaci jednoegzemplarzowej książki zawierającej wspomnienia jego znajomych. Jubilat to Eugeniusz Kurzawa, poeta i długoletni zielonogórski (już były, obecnie wolsztyński) dziennikarz. Na jego imprezie jubileuszowej, która miała miejsce w styczniu i była (wraz z książką) dla niego wielką niespodzianką, byliśmy i my.
A ja, dzięki pomysłowi ze wspomnieniami, debiutowałam drukiem książkowo! 😉

Tekst w książce wprawdzie sfotografował się kiepsko, ale innego świadectwa mojego „debiutu” nie mam…

jubileusz 035

NAROBIŁAM KASZANY

Sieroctwo ze mnie okropne! Chciałam wkleić nowy tekst do „Opowiadań”. Tak nieudolnie to zrobiłam (już mniejsza o szczegóły), że rozsypały mi się wszystkie teksty na osobne strony i już nie umiałam przywrócić dawnego stanu. Zaczęłam więc od początku, wklejając po kolei każde z opowiadań i usuwając stan „pokaszanowy”, myląc się przy tym raz po raz i dokładając do kaszany nowe zawirowania… No sieroctwo totalne!
Jakoś w końcu sobie poradziłam – niestety, tracąc komentarze, które zamieszczono pod paroma opowiadaniami, za co Sz. Komentatorów bardzo przepraszam. Bo niestety nie potrafię już tych komentarzy odgrzebać z głębin netowego kosza… 😦

KONKURSY, KONKURSY…

Literackie, rzecz jasna. Raz po raz trafiam na ogłoszenia i linki, parę nawet sobie zapisałam, ale czas płynie i są już nieaktualne.
Coś by trzeba napisać. Może opowiadanie o miłości – z własnego życia! (jest taki konkurs „Gazety Zamojskiej”). Albo o tymże życiu właśnie. Chodzi mi po głowie taka historia z niewinną żabką i mną w charakterze morderczyni, gdy miałam niespełna sześć czy siedem lat… Może by się nadała. Gdyby ją „uliterackownić”, a przede wszystkim – od pomysłu przejść do przemysłu.
Bo znowu kolejny konkurs się zdezaktualizuje. Mam na myśli ten „Gazety Wyborczej” zatytułowany „Moja droga”.
Przez całe lato pisarze na łamach „Wysokich Obcasów” radzą, jak pisać, a jak NIE pisać. Aż się boję zaglądać do tych porad, bo rezultat może być taki, że zupełnie zwątpię w swoje możliwości i w ogóle się nie odważę.
Mam czas do końca września.

LABA DIENA, LABAS RYTAS, LABAS VAKARAS

DSCN0321 Blog znowu przeleżał się odłogiem. W tym czasie, jak już wspominałam wcześniej, nie istniały dla mnie komputer i internet. Teraz, choć już ponowiłam kontakt z nimi, wciąż nocami śnią mi się litewskie wody przeczyste.
Nasza wyprawa, aczkolwiek w trakcie nieco modyfikowana, udała się znakomicie, a spływ – zmodyfikowany najbardziej, z powodu tzw. konieczności wyższych i w związku z tym ograniczony do sześciu osób – był jednym z najudańszych naszych spływów litewskich. Niech mi te słowa wybaczą ci, którzy nie mogli pojechać i żal im serca rozrywał, ale cóż – tak właśnie było.

Tytułowa laba diena to po litewsku dzień dobry, dopiero teraz się dowiedzieliśmy, że jest jeszcze dobre rano (rytas) i wieczór (vakaras). Aż wstyd, po tylu latach pływania na Litwie… Lepiej późno niż wcale. 🙂 Poznaliśmy też trochę innych słów litewskich, a to dzięki litewskiemu Żmudzinowi, litewskiemu Rosjaninowi i litewskiemu Litwinowi, których spotkaliśmy w naszym ukochanym miejscu nad jeziorem Żejmenys. Ach, dużo by pisać…

Było, minęło. Teraz pora rozpocząć odliczanie do następnego spływu. 🙂