TONĘ!!!

litwa Jak co dzień (bardzo rzadko PRAWIE co dzień) zasiadam do komputera. Mam zamiar napisać coś na blogu. Stworzyć też nowy rozdział „Peluni”. Zrealizować różne pomysły pisarskie i wspomnieniowe.
Ale zaczynam od przeglądu „moich” portali. I choć się staram nie czytać pierdów z różnych „Pudelków” czy „Pomponików”, okiem jednak zahaczam tu i ówdzie, i trochę czasu mi na tym schodzi.
Potem sprawdzam pocztę. Na jednej – z rzadka tylko mail od kogoś znajomego. Przeważnie same reklamy, promocje, spam. Na drugiej niemal wyłącznie powiadomienia, setki powiadomień z FB – kto zamieścił taki czy siaki post, wspomniał o mnie czy do mnie napisał.
Tak. WSZYSCY są na fejsbuku.
Więc loguję się tam i przewijam, przewijam, przewijam… Czytam. Odpowiadam. Lajkuję. Zamieszczam. Piszę.
Tonę.

Owszem, udam się na odwyk. Przez dwa tygodnie będę tonąć wyłącznie w przeczystych wodach litewskich. W miejscach takich jak to na zdjęciu, jedno z naszych najukochańszych. Oczywiście tonąć nie na amen, a oczami, napawając się (wprawdzie Janek patrzy akurat nie tyle na wody przeczyste, co na spławik, ale i on się napawa wraz ze mną). Niestety – to dopiero latem. A dziś… 😦

Bardzo długo – pisałam już o tym – się broniłam. I tak już ugrzęzłam w Naszej Klasie, FB nie był mi potrzebny do szczęścia. Ale wskutek intensywnych internetowych poszukiwań Leny, mojej bliskiej przyjaciółki z lat dawnych (wyjechała do USA, straciłyśmy kontakt), znalazłam wreszcie informację, że taka osoba „jest na Facebooku, zaloguj się/zarejestruj”.
Więc się zarejestrowałam. Niestety – była to zupełnie inna osoba, choć o takim samym imieniu i nazwisku.
Po tym jednorazowym spotkaniu z FB nie zamierzałam tam zaglądać. Konta jednak nie zlikwidowałam, w nadziei, że jeśli nie ja Lenę, to może ona kiedyś mnie odnajdzie – a może i inni znajomi. Tak minęło kilka ładnych lat. Nasza Klasa pustoszała, ludzie się przepisywali do FB, funkcjonowało już przekonanie, że jeśli cię tam nie ma, to w ogóle nie istniejesz – a ja wciąż z pełną wyższości pogardą byłam ponad to.

Aż napisałam swoją pierwszą powieść… Po czym z głupia frant to właśnie wpisałam do wyszukiwarki Google: „napisałam powieść” – i trafiłam na blog Kasi S. Tak zaczęła się nasza wirtualna znajomość, która po pewnym czasie (a znowu go trochę minęło) zaowocowała pod koniec grudnia 2013. trafieniem do fejsbukowej grupy pisarskiej, w której właśnie zaczął się konkurs na opowiadanie wigilijne.
I potem już poleciało. Jeden konkurs, drugi konkurs, trzeci – a po drodze coraz więcej znajomych, coraz więcej do czytania, lajkowania, odpowiadania, zamieszczania, udostępniania…

Tonę.

Owszem. Są niewątpliwe pozytywy. Sale koncertowe i galerie całego świata. Książki i filmy. Jasne. Naprawdę dużo fajnych rzeczy się tam dzieje. Wartościowych nawet. Jest to bardzo miłe tonięcie.

Ale i gorzkie. Mam na myśli tzw. czynnik ludzki. Ze znajomymi z realu – lajki, komentarze, posty. Z Małgochą na przykład, inną moją wielką przyjaciółką z lat dawnych. Nie maile. Nie rozmowy przez telefon. Z rzadka, bardzo z rzadka spotkanie w realu. Za to codziennie jakiś lajk lub trzy słowa na krzyż na FB. Czyż to nie głupie? Nie smutne?

Tak. Są i przyjemności, radości, wzruszenia, gdy te dwa światy się splatają, przenikają… Gdy wirtualna Zuzanna z Londynu staje się jak najbardziej realna i kochana. Gdy odnajduje mnie po latach mieszkająca w Irlandii była uczennica i ma ochotę pisać mi o swojej tęsknocie za naszymi lasami i jeziorami. Gdy – tak jak dziś – trafiam na udostępnienie zdjęcia, na którym młody alpinista stoi na jakimś szczycie alpejskim z fotografią Gerdy i jej ten moment w Alpach dedykuje, bo zaraziła go miłością do gór… Aż mam ciary na plecach i łzy w oczach.

Ach, gdybyż były wyłącznie „plusy dodatnie”!… 😉
Do „Peluni” kolejny raz nie zajrzałam. Ze skarbnicy moich wspomnień i pomysłów pisarskich znowu nie czerpałam.
Dziś znów tylko tonięcie.
Może jutro… 😦

A Lenę w końcu odnalazłam w tych Stanach – dzięki determinacji naszej wspólnej koleżanki, Grażyny.
Nie jest fejsbukowa.
Nie jest nawet internetowa ani skajpowa.
Czasem rozmawiamy przez telefon.

6 komentarzy do “TONĘ!!!

  1. Haniu, wszyscy toniemy. Facebook jest jak odra. Pewnie minie jak ta „Nasza klasa”. Z drugiej strony są pewne wartości, komunikaty, które pewnie by nie dotarły, gdyby nie posty znajomych. Niby trochę się wstydzimy, niby udajemy, ale z drugiej strony są na FB tak fajne, tak ciekawe osoby, że trudno sobie odpuścić. A, że sama nie piszesz? Myślę, że pisanie jest potrzebą chwili, o ile nie zarabiasz tym na życie. Nie masz teraz nastroju, nie masz treści w sobie. Jak się nazbiera, pęknie i się wyleje. Zresztą i tak możesz być przykładem niezwykłej solidności i systematyczności w pisania. Czego szczerze zazdroszczę. Mi zaczyna brakować czasu na literki.

    • Sęk w tym, że ja mam dużo czasu na literki. I go tak marnotrawię. Z chęcią bym Ci go trochę podesłała.
      Więc to raczej ja Tobie zazdroszczę, że masz jeszcze siły i chęci.
      A co do Facebooka, też prawda.
      Oj, tonięcie, słodkie tonięcie… 🙂

  2. Zgadzam się z Tobą, Haniu. Wszyscy toniemy w fejsbukowym jeziorze. Ja właśnie wróciłam z wojaży, które służyły zamienianiu znajomości wirtualnych w realne. Przez kilka dni pławiłam się w szczęściu, spotykając ludzi takich jak Ty. Teraz zasiadłam do pudła, piętrzą się przede mną ważne zadania, ale zaczęłam oczywiście od przewijania. A czas płynie. Może powinniśmy się bardziej wspierać w ćwiczeniu charakterów i walce z tonięciem. Uczyć się wzajemnie pływać krytą żabką w fejsbukowej toni? Ciągle być ze sobą, ale w ograniczonym czasie, chwalić się sukcesami pór dnia, kiedy włączyliśmy tylko worda i napisaliśmy kawałek dobrego tekstu? Może spróbujemy? 🙂

    • Zuzanno Kochanno, możemy spróbować. Czy jednak będę Ci dobrym partnerem w tym szczytnym zamiarze? Charakter mam słaby i na starość już niespecjalnie chce mi się go kształtować. A żabką umiem pływać jedynie odkrytą… 😉
      Ponadto obawiam się, że byłoby/będzie podobnie jak z moim nałogiem nikotynowym. Paliłam przez długie lata i żadne półśrodki, ograniczenia, zmniejszanie ilości wypalanych papierosów, postanowienia itp. nie przynosiły rezultatu. Pomogło jedynie działanie radykalne: już ani jednego papierocha więcej. Wytrwałam dwa lata – i zapaliłam znowu. Tak tylko, jednego… I znów przez cały rok nie mogłam się wyzwolić. Gdy wreszcie mi się to udało – nie palę już od bardzo dawna, ale wiem na pewno – nie wolno mi już próbować; nałogi są do końca życia. Do końca życia będę biernym palaczem.
      Ta historia uczy, że z nałogiem fejsbukowym może być podobnie… 😉

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.